Napisała Marlena @ 28 kwietnia, 2016 r.
Orlen Warsaw Marathon - zaliczony! |
Kiedy zaczynałam regularnie biegać, w październiku 2015 roku, byłam w punkcie 0 - nie potrafiłam bez zatrzymania się przebiec nawet 1 km. Bardzo przypadkowo zobaczyłam ogłoszenie o zapisach na Bieg Niepodległości w Warszawie i tak 11 listopada 2015 r. wzięłam udział w pierwszym biegu masowym na dystansie 10 km. W marcu 2016 roku przebiegłam swój pierwszy półmaraton w Gdyni (o czym możecie przeczytać tu), a 4 dni temu ukończyłam Królewski Dystans. Jak widzicie moja „kariera” biegowa nie jest zbyt długa, jest to niespełna pół roku treningów biegowych, a także trening uzupełniający w domu.
Na OWM zostałam zapisana jeszcze pod koniec 2015 roku, przez Panią Jolę za co bardzo dziękuję! i wszystko co odbywało się później robiłam z myślą o 24 kwietnia 2016 roku. Starałam się biegać i ćwiczyć regularnie, ale wiadomo jak to bywa, nie obyło się bez choroby :(
Biegałam średnio 3-4 razy w tygodniu, krótsze dystanse w tygodniu (5-10km) i dłuższe w weekend (15-25 km). W domu wykonywałam squaty, planki, ćwiczenia z taśmą, piłką, rozciąganie i skakankę. Wierzę że wszystko to dało mi szansę na ukończenie Maratonu w spokoju i z uśmiechem na ustach, ale nim do samego biegu, zacznę od początku.
Ostatni czas w moim życiu prywatnym, rodzinnym, jest czasem bardzo burzliwym. Dzieje się w nim wiele zła, które mimo moich walk ciągle powraca. Tydzień bezpośrednio poprzedzający Maraton był tygodniem strasznym dla mnie. Nie potrafiłam skupić się na biegu, nastawić głowy na pozytywne myślenie, bo byłam w okropnym dołku. W związku z tym wszystkim, co działo się w moim życiu, postanowiłam zrezygnować z udziału w OWM. Była to bardzo trudna decyzja, uznałam jednak, że to będzie najlepsze wyjście dla mnie i dla mojego organizmu.
W sobotę rano jechałam do Warszawy z jedną smutną myślą, że nie spróbuję spełnić swojego marzenia, jakim jest ukończenie Maratonu. Do Warszawy dotarliśmy około południa, poszliśmy coś zjeść, a potem czekał nas odbiór pakietów. Pojechaliśmy do biura zawodów, które zlokalizowane było niedaleko Stadionu Narodowego. Tomek poszedł odebrać pakiet dla Pani Joli, dwójki znajomych z Wielkiej Brytanii, którzy biegli na 10 km, a także dla siebie :) Ja skierowałam się po odbiór swojego pakietu. Przechadzałam się po EXPO i cały czas rozmyślałam o biegu. To właśnie tam pierwszy raz poczułam, że może jednak powinnam biec?
Stadion Narodowy |
![]() |
Pałac Kultury i Nauki |
Pod wpływem całej atmosfery panującej na EXPO, odbioru pakietu (numer z moimi imieniem) późniejszego powrotu tam i zdjęć z moim biegowymi idolami, dobrym słowom, wsparciu od najbliższych mi osób postanowiłam wziąć udział w Narodowym Święcie Biegania :) Wystarczy już tej smutnej opowieści! Od tej pory wszystko było już cudownie! Makaronowa kolacja, zakupy i spać!
Sprawdzam chip na EXPO |
Niedziela, pierwszy budzik zadzwonił o 5.45, leżąc na łóżku zaczekałam na drugi o 6.00. Spało mi się bardzo dobrze dzięki czemu obudziłam się wypoczęta i spokojna Poranna toaleta i śniadanie biegacza (3 kromki chleba: 2 z dżemem i 1 z masłem orzechowym oraz niezmiennie czarna herbata). Przebieram się strój sportowy i już o 7.30 wyruszamy z hotelu.
![]() |
Przygotowania :) |
Jeden tramwaj, drugi i jesteśmy na miejscu: błonie Stadionu Narodowego i tysiące biegaczy :) Niestety dalej, w pobliże stref startowych mogą wejść tylko zawodnicy, więc oddajemy kurtki Panu Darkowi do plecaka i ruszamy z Panią Jolą na lewo, dla uczestników Maratonu, a Tomek na prawo dla uczestników Biegu OSHEE 10 km. Jeszcze czas na ostatnią toaletę i wchodzimy do naszej strefy startowej. Jest zimno, najbardziej marzną ręce i dłonie. Pan obok radzi założyć frotki jako rękawiczki, ja jednak staram się rozgrzać przez pocieranie dłoni. Widzimy biegnących na 10 km, dotykamy biało-czerwonej flagi nad naszymi głowami i start…! :)
Jeszcze przed :) |
z Tomkiem :) |
Stojąc w strefie startowej byłam bardzo spokojna, nie odczuwałam stresu takiego jak w Gdyni, gdzie byłam wręcz przerażona. Tutaj odczuwałam dziwny spokój i opanowanie, można to nazwać kolokwialnie totalnym luzem.
Plan był taki: biegniemy razem z Panią Jolą, spokojnie, kontrolujemy siebie i pomagamy. Chciałyśmy zmieścić się w 4h i 30 min, był to końcowy limit naszej strefy czasowej, ale jakby się nie udało to nie byłoby dramatu.
Początkowo trzymałyśmy się grupy z zającem na 4.30, a gdzieś za Starym Miastem wyprzedziłyśmy ich; nasza przewaga powiększała się, aż wkrótce grupa na 4.30 zniknęła nam z oczu. Uznałyśmy, że lepiej będzie nam się biegło mając świadomość, że to Oni nas gonią (że mamy pacemakera z tyłu) niż odwrotnie. Taka sytuacja trwała aż do 40 km i Mostu Świętokrzyskiego, tam nas złapali i dali siłę na ostatnie kilometry. Pan Zając świetnie motywował :)
Mój czas! :) |
Półmaraton minął nam nadzwyczajnie szybko, spokojnie, sporo rozmawiałyśmy :) Niestety później trafiliśmy na obrzeża Warszawy, była to długa prosta, wiatr wiał prosto w twarz, znów zmarzłam, a w duchu prosiłam abyśmy znów wbiegli w zabudowania, które choć trochę ochronią nas od wiatru. W końcu moje błagania zostały wysłuchane! Pamiętam, że jak przekraczałyśmy magiczną 30tkę (tak właśnie ją nazwałam mówiąc do Pani Joli) wśród kibiców stał Pan z plakatem „Trasa sprawdzona ściany nie ma”, który bardzo mi się spodobał, pokazałam kciuk w górę, podziękowałam i pobiegłyśmy dalej. Do 35 km trasa mijała szybko, kibice krzyczeli twoje imię, przybijałam piątki z dzieciakami, atmosfera była świetna, a to wszystko sprawiało, że czułam jeszcze więcej siły i nie było mi w głowie schodzenie z trasy czy ściana. Po 35 km zaczęłam odliczać ile pozostało do końca i to był chyba błąd, bo czas zaczął mi się dłużyć. Bolały mnie już trochę kolana, lecz mimo to cały czas miałam siłę na bieg. Mijamy ulicę Podchorążych, Czerniakowską, Solec, Most Świętokrzyski. Na Moście pokazuję Pani Joli, że widać już Narodowy i wiadomo co to znaczy :) Zbieg, podbieg i jesteśmy już na ostatniej prostej, a ja zastanawiam się czy to naprawdę ta prosta? Przebiegamy wspólnie metę i jest - ukończyłam Maraton! Tak, przebiegłam 42,195 km! Rozpłakałam się, podszedł do mnie Pan i zapytał czy wszystko w porządku, a ja odparłam, że tak że to ze wzruszenia, że to mój pierwszy maraton. Pogratulował mi i odszedł. A my udałyśmy się po medale, nachyliłam się i jeden z wolontariuszy nałożył mi na szyję medal, a ja dalej, do dziś, nie mogę uwierzyć, że to zrobiłam…. :) !
If you can dream about it, you can do it! |
Kończąc chciałam serdecznie podziękować Pani Joli, Panu Darkowi i Mojemu Tomkowi :) Gdyby nie te osoby, to pewnie w ogóle nie wzięłabym udziału w Biegu! Dziękuję za wszystkie ciepłe słowa, wsparcie, za to, że mogłam uwierzyć, że jestem w stanie pokonać Królewski Dystans. Dziękuję!
Never give up!
24 kwietnia 2016 roku zapisze się w mojej pamięci jako jeden z najszczęśliwszych dni w moim życiu.